LEGENDY ILMÓW. KSIĘGA PIERWSZA: OCZY DEMONA (fragment)
Rozmyślając o swym darze, który czasem jawił mu się jako przekleństwo, nie zauważył, że znalazł się w miejscu, w którym nigdy wcześniej nie był. Las znacznie się przerzedził. Komary drzew były pozbawione liści. W pierwszej chwili pomyślał, że może doszedł do bagien, przed którymi ostrzegała go Flin, ale podłoże nie było mokre. Po chwili spostrzegł, że jedno z drzew przemieszcza się. Przetarł ze zdumienia oczy, mając nadzieję, że to tylko majak spowodowany zmęczeniem. Jednak drzewo szło, a właściwie sunęło dalej. Rasem przystanął, łamiąc suchy opadły na ziemię konar starej olchy. Trzask łamanej gałęzi zatrzymał je. Przystanęło, jakby nasłuchując, a po chwili obok młodego mężczyzny pojawił się niski, barczysty jegomość, ubrany w dziwny strój, niepasujący do panującej ówcześnie mody. Rasem przestraszony odskoczył w bok. — Nie bój się — usłyszał w myślach, nie rozumiejąc, w jaki sposób słyszy słowa tajemniczego mężczyzny, który w rzeczywistości nie wymawiał żadnych słów. — Jak to możliwe? — Krzyknął. — Coś za jeden?! — A ty? — odpowiedział pytaniem tamten, przyglądając się młodzieńcowi z lekkim rozbawieniem. — To ja zapytałem pierwszy! — Cóż, czasem tak bywa. Zawsze ktoś musi być pierwszy. Rasem pokiwał głową. Dziwny rozmówca zirytował go, ale kiedy spróbował użyć na nim wizualizacji, nagle rozbolała go głowa, tak intensywnie, że zawył z bólu i chwyciwszy ją w obie dłonie, upadł na ziemię. Mężczyzna zaś równie jak tajemniczo się pojawił, w taki sam sposób zniknął.
ZA ZAKRĘTEM CZEKA LOS (Opowieści po życiu) (fragment)
Czasem nieuchronne przeznaczenie przekazuje nam fragmenty swego scenariusza. Nie po to jednak, by można było go zmienić. Pozwala jedynie na przygotowanie się do scen, na stałe w nim zapisanych. Ostrzega, nie dając możliwości obrony, odwrócenia nieuchronnego biegu mających nastąpić zdarzeń. Żeby jednak dostrzec ostrzeżenia, przesłane nam przez autora scenariusza, zwanego przeznaczeniem, trzeba w niego uwierzyć. Bo los dba jedynie o tych, którzy nie wątpią w jego istnienie.
Anna nie wierzyła i wątpiła. Mówiła sama o sobie, że jest umiarkowaną pragmatyczką, która stąpa twardo po ziemi, pozwalając sobie na bujanie w obłokach, jedynie przy oglądaniu wenezuelskich seriali. Uważała, że wszystko co osiągnęła w życiu, zawdzięcza tylko własnej pracy i uporowi. Zrządzenie losu, to pokarm życiowych nieudaczników. Nawet przez chwilę nie dopuszczała do siebie myśli, że coś lub ktoś mógłby przeszkodzić jej w realizacji zamierzeń. W swej zadufałości, nieraz ku przerażeniu bliskich, śmiała się nawet, że sama wyznaczy sobie dzień własnej śmierci...
Uśmiechnęła się smętnie, zerkając w lusterko. Zegar samochodowy na tablicy rozdzielczej, wskazywał siódmą pięć. Pociąg do Warszawy odjeżdżał o siódmej dwadzieścia osiem, a miała do przejechania jeszcze dziesięć kilometrów oraz zaparkowanie samochodu u znajomych, od których do dworca było z jakieś pięć minut drogi na piechotę. Docisnęła głębiej pedał gazu. Tego dnia jezdnia była jednak dość śliska. Całą noc padał bowiem rzęsisty deszcz. Kobieta zerknęła na wskazówkę pomiaru prędkości, która dochodziła do 120 km/godz. Dobrze przynajmniej, że jest pusto, pomyślała. Od celu dzieliły ją jedynie trzy minuty. Ode tchnęła z ulgą, pewna, że zdąży na pociąg. Weszła w zakręt, dociskając mimowolnie gaz do dechy. Samochód zakręcił się i zjechał na przeciwległy pas ruchu. Anna uderzyła głową w kierownicę. Nagle na drodze pojawił się nadjeżdżający z naprzeciwka biały Opel Astra. Kierowca zajęty pisaniem SMSa za późno zauważył na swoim pasie Passata, wykonującego nagły manewr...
TELEFON (Opowieści po życiu) (fragment)
Znalazła się na łące porośniętej wysoką trawą, w której trudno było się poruszać. Nie było wydeptanych ścieżek, a półtorametrowe byliny tworzyły zieloną matnię, uniemożliwiającą swobodne przemieszczanie się. Dla siedmioletniej dziewczynki, mierzącej niewiele ponad metr, stanowiły poważną przeszkodę. Maja zaczęła przedzierać się na oślep. Krótkimi, drobnymi rączkami próbowała rozgarniać chaszcze, ale torowanie ścieżki szło jej bardzo opornie. Szorstkie, sztywne liście trudno było przerwać, a splecione rośliny tworzyły gęstą, zwartą siatkę, z którą nie radziłby sobie nawet dorosły.
Siedmiolatka dzielnie walczyła z krzewiną, lecz rozdzielenie kilku liści pozwalało jej przesunąć się zaledwie o kilkanaście centymetrów. Nie pamiętała niczego z ostatnich godzin swojego życia. Jedyny obraz, jaki pozostał w jej pamięci, to krowa pasąca się przy zagrodzie babci oraz mężczyzna w starej, zniszczonej, kraciastej marynarce. Na to wspomnienie bezgłośnie otworzyła usta i zacisnęła pięści. Nie zdawała sobie sprawy, że nie żyje. Myślała, że to tylko sen, z którego zaraz się obudzi – w swoim łóżeczku, wśród znajomych rzeczy. Zmęczona walką z chaszczami i przerażającymi obrazami, usiadła w miejscu, które wydało jej się najbardziej suche i przyjemne. Nakryła twarz rączkami i zaczęła płakać. Oddałaby wszystko, by zobaczyć jeszcze raz rodziców albo babcię. Znaleźć się w swoim pokoju, przytulić Roksanę – ukochaną lalkę w białej, satynowej sukience uszytej przez ciocię Amelię. Albo włączyć bajkę, po prostu…